Zbliżają się święta. Z tej okazji odwiedzam dom rodzinny, gdzie tuż przed wielkimi ucztami w polskim stylu toczę z moją mamą rytualne pogawędki na temat zdrowej żywności. W tych rozmowach na temat wyższości oleju rzepakowego nad słonecznikowym czy też obowiązku dokładnego czytania fascynujących treści na opakowaniach produktów, dochodzimy do wspólnego spostrzeżenia; zdrowie w naszych europejskich warunkach robi się niewątpliwie coraz droższe. W tym momencie wspominam z utęsknieniem bajecznie tanie wielobarwne sterty owoców i warzyw zalegające na targowiskach Ameryki Południowej. Pocieszam się też myślą, że przyjdzie mi je odwiedzić jeszcze nieraz – być może już za kilka miesięcy.
Tymczasem wsiadam na swojską grudniową kolejkę bez hamulców, która pędzi przez wigilijne imprezy, supermarkety, dźwięczące dzwoneczkami programy telewizyjne, działy kulinarne magazynów wahających się czy dać przepis na tradycyjnego, odtłuszczonego czy też wegańskiego karpia oraz przez całą kotłownię, gdzie sztaby marketingowców w pocie czoła dorzucają do pieca, produkując ciepło rodzinne. I wiesz co? Mimo to naprawdę lubię święta. Może właśnie dlatego, że te wspólne chwile przy stole, gdy na zębach i kieliszkach błyszczą kolorowe refleksy bombek, przypominają mi odprysk dawnej epoki lub może odłamek dalekiej kultury, w której życie społeczności, rodu czy klanu znaczyło więcej niż życie jednostki.
Nie chodzi tu o samo przetrwanie, to także kwestia atmosfery. W tym szczególnym czasie, kiedy do głowy samorzutnie napływają mi banalne frazy nadające się wyłącznie na pocztówkę świąteczną lub do ciasteczka z wróżbą, jako przykład najbardziej pasuje mi cytat z książki „Into the Wild” Jona Krakauera (UWAGA: SPOILER). Autor opisuje wielką podróż studenta, który postanowił urwać się ze sznurka systemu i poszukać szczęścia tam, gdzie twórca owego systemu – człowiek – nogi jeszcze nie postawił. Chwilę przed śmiercią głodową na Alasce (KONIEC SPOILERA) dochodzi do jakże odkrywczego wniosku: „Happiness is only real when shared”.1 Sądzę, że podobna myśl nachodzi w tym czy innym momencie każdego, kto zdecydował się na samotną kilkumiesięczną włóczęgę po obcych krainach. A kiedy na dwa dni przed wigilią dociera do amazońskiego hostelu i w towarzystwie obcych ludzi śmieje się do rozpuku z migoczących lampek w kształcie delfinów rzecznych, mimo całej niechęci do sztuczności i kiczu odkrywa nagle, jak dobrze jest pośmiać się razem.
W ostatnich latach na świecie coraz większą popularność zyskują trendy tak zwanego „dobrego życia”, polegającego między innymi na przywróceniu człowiekowi naturalnego poczucia czasu, sensownego dzielenia go pomiędzy rodzinę i pracę, a także na unikaniu zbyt wysokich czy długotrwałych ekspozycji na stres. Wraz z popularyzacją aktywnego wypoczynku, zbalansowanego odżywiania oraz pozostawania w bliższym kontakcie – zarówno z bliskimi osobami, jak i z przyrodą – można złożyć tutaj obraz zdrowego stylu życia lansowanego intensywnie przez rozmaite media. W warunkach naszej cywilizacji zachodniej promocja ta wiąże się oczywiście z potężnym biznesem, który zdołał ukuć w świadomości Europejczyków pojęcia takie, jak hygge oraz zamienić prefiks eko– w rodzaj atestu marki. Tymczasem po drugiej stronie świata, z dala od sklepów ze zdrową żywnością i agencji reklamowych, kwitnie od stuleci koncepcja buen vivir – dobrego życia w harmonii z naturą, z dala od wyścigu szczurów i hałasu. Z moich dotychczasowych doświadczeń, lektur i obserwacji wynika, że koncepcja ta jest w mniejszym lub większym stopniu dzielona przez większość rdzennych mieszkańców Amazonii. Różnice polegają raczej na tym, czy została ona zadeklarowana jako oficjalne stanowisko i filozofia danego plemienia. A tak jest w przypadku największej grupy etnicznej w selwie centralnej – Asháninka.2
Do tej pory opowiadałam o Asháninka głównie w kontekście historii czasów kolonialnych. Dzisiaj też sięgnę do przeszłości, ale zdecydowanie bliższej. Przede wszystkim jednak chcę zarysować temat współczesnych konfliktów na terenie selwy centralnej Peru oraz walki w obronie idei buen vivir, w której po stronie przeciwników stoją rządy dwóch państw – Peru oraz Brazylii. Na początek jednak przyda się garść konkretów.
Asháninka to jedna z najliczniejszych populacji rdzennych w Amazonii peruwiańskiej, choć naukowcy nie potrafią dokładnie oszacować jej liczebności. W wioskach rozsianych na terenach puszczy nie prowadzi się dokładnej ewidencji przyrostu naturalnego. Jedni twierdzą, że liczba Asháninka waha się od 25 do 50 tysięcy, inni – że jest ona nawet dwukrotnie większa. Terytorium grupy sukcesywnie ulegało ograniczeniom przez następujące po sobie dekady, wstrząsane skutkami różnych boomów gospodarczych – między innymi boomu kauczukowego, a później kawowego. W XX wieku kolejne rządy Peru wdrażały proces określany jako habilitación de la selva, oznaczający w skrócie kolonizację, budowę infrastruktury, rozwój urbanizacji, a także nieumiejętną, często rabunkową gospodarkę puszczy, co doprowadziło do znacznego skurczenia się przestrzeni życiowej rdzennych mieszkańców.3
W latach 80-tych i 90-tych okolicę terroryzowały bandy Świetlistego Szlaku (Sendero Luminoso) – maoistowskiej organizacji partyzanckiej, która pierwotnie prowadziła agitację oraz walki na ziemiach andyjskich. Wkrótce jednak, wykorzystując trudniej dostępne tereny leśne, uczyniła selwę centralną swoją główną bazą oraz źródłem zasobów. Oddziały zastraszały i pustoszyły okolicę napadając na wioski i porywając dzieci, które po odpowiedniej indoktrynacji zasilały szeregi bojówek. Świetlisty Szlak przejął także kontrolę nad nielegalnymi uprawami koki i finansował swoją dalszą działalność dzięki zyskom z narkobiznesu. Wielu Asháninka zostało zmuszonych do pracy na tego rodzaju plantacjach przez głód, biedę lub po prostu lufę karabinu. W tym samym czasie jednak wielu Indian stanęło do walki z partyzantami. Dziś w Peru przyznaje się głośno, że w kwestii ograniczenia wpływów Świetlistego Szlaku w Amazonii, Asháninka uczynili znacznie więcej niż państwo peruwiańskie.4 W istocie, państwo przysłało do puszczy wojsko, które potraktowało ludność rdzenną – częściowo żyjącą z upraw koki – na równi z terrorystami. Do tej pory wszelkie rozmowy pomiędzy społecznością a rządem są naznaczone przez głębokie poczucie niesprawiedliwości po tamtych wydarzeniach, szczególnie że władze Peru zamiast zwrócić Asháninka ich ziemie odzyskane z rąk partyzantów, oddały je w ręce andyjskich kolonistów.
Poszukując nowego miejsca zamieszkania oraz, aby ocalić przynajmniej częściowo swój styl życia i poczucie niezależności, Asháninka przenieśli się na dalej położone obszary w dorzeczu Tambo i Ene. Od tego czasu grupa poczyniła znaczny postęp w obronie własnych interesów. Siedemnaście wiosek (comunidades) położonych nad rzeką Ene utworzyło wspólny podmiot reprezentujący społeczność w konfliktach z państwem. CARE, czyli Central Asháninka del río Ene5, jest instytucją kluczową w walce o spokojne życie i czyste środowisko. Niestety walka ta, mimo kilku znaczących sukcesów, daleka jest od pomyślnego zakończenia.
W roku 2009 rząd peruwiański Alana Garcii oraz rząd brazylijski Luli da Silvy podpisały porozumienie znane jako Acuerdo entre el Gobierno de la República del Perú y el Gobierno de la República Federativa de Brasil para el Suministro de Electricidad al Perú y Exportación de Excedentesal Brasil. W następstwie tego traktatu Peru podjęło decyzję o budowie szeregu elektrowni wodnych w selwie centralnej. Pierwszym krokiem miało być wybudowanie olbrzymiej tamy na rzece Ene, na co koncesję otrzymała firma Pakitzapango Energia S.A.C. Ekspertyza wykazała, że budowa spowodowałaby zalanie około 90 tysięcy hektarów, na których znajdowały się wioski Asháninka. Obszary te uległyby całkowitej degradacji zamieniając się w rozległe bagna. Ludzie po raz kolejny musieliby uciekać z własnych domów, tym razem w wyniku państwowej przedsiębiorczości.6
W lutym 2009 roku CARE rozpoczęło protest zarówno od strony prawnej, jak i w postaci oddolnego ruchu społecznego. Szybko zyskał on rozgłos w Peru, a później także na arenie międzynarodowej. Formalny wniosek skierowany do Międzynarodowej Organizacji Pracy, wykazywał jasno, że porozumienie rządowe oraz koncesja przyznana firmie Pakitzapango Energia S.A.C. nie uwzględniły Praw Ludności Rdzennej ujętych w Artykule 169. Prawa te określają wymóg udzielenia informacji, a także uzgodnień i konsultacji z ludnością rdzenną. W roku 2010 przewodnicząca CARE, Ruth Buendía, w ludowym stroju Asháninka stanęła przed Międzyamerykańskim Trybunałem Praw Człowieka w Waszyngtonie i tam wygłosiła poruszające przemówienie o sytuacji swojej społeczności. W rezultacie rząd Peru został zmuszony do cofnięcia koncesji na budowę tamy. Rok później wykorzystując podobną ścieżkę prawną CARE udaremniło kolejny projekt w ramach porozumienia energetycznego między Peru i Brazylią – budowę zapory przez koncern Odebrecht. Warto jednak dodać od razu, że sukcesy te są wyłącznie cząstkowe – dotyczą np. budowy dwóch zapór z pięciu planowanych, co oznacza, że ekosystem w sercu selwy centralnej nadal pozostaje zagrożony.
Z historią protestu Asháninka wiąże się barwna postać kobiety – Ruth Buendía – która zasługuje na osobne przedstawienie, choćby ze względu na swoją odwagę, determinację i skuteczność działań. Przewodnicząca organizacji CARE stanowi piękny przykład emancypacji kobiety amazońskiej, którą trudne warunki życia zmusiły do wzięcia spraw w swoje ręce.
Ruth Buendía, czyli tak naprawdę: Ruth Zenaida Buendía Mestoquiari urodziła się w 1977 roku w małej osadzie Comunidad de Cutiviereni. Gdy miała 12 lat jej rodzina padła ofiarą przemocy związanej ze Świetlistym Szlakiem. Ojciec Ruth został pomyłkowo zastrzelony jako podejrzany o współpracę z terrorystami. Reszta rodziny – matka i pięcioro rodzeństwa – zostali osadzeni w obozie, z którego udało im się uciec w roku 1991 rzeką Ene do miejscowości Satipo. Rodzina nie miała z czego żyć i Ruth w młodym wieku została wysłana do pracy w Limie jako pomoc domowa. Nie pozwolono jej jednak podjąć edukacji ze względu na nieudokumentowany status (niewielu Indian posiadało dowody tożsamości) oraz brak znajomości miejskich warunków życia. Z tych samych względów była wykorzystywana przez pracodawców.
W 1995 roku wróciła do Satipo, gdzie, odebrawszy swoje pierwsze dokumenty, natychmiast rozpoczęła edukację w szkole wieczorowej. Poznała także osoby współtworzące pierwsze zręby organizacji CARE – dawnych znajomych zamordowanego ojca, którzy zaprosili ją do pracy w charakterze wolontariuszki. Jej pierwsze zadania polegały na pomocy w otrzymywaniu dokumentów ludziom znajdującym się poza rejestrem państwowym – przede wszystkim uciekinierom z terenów zajętych przez Świetlisty Szlak. W tej sposób stopniowo odnawiała też kontakt z własną grupą etniczną i poznawała jej aktualne problemy. W roku 2005 stanęła na czele organizacji, co – jak sama przyznaje w wywiadach – na początku spotkało się z oporem konserwatywnej części społeczności. Jednak spór o budowę hydroelektrowni oraz zwycięstwo na forum międzynarodowym dowiodły jej kompetencji ponad wszelką wątpliwość. Z krótkim zarysem historii Ruth oraz przebiegiem konfliktu Pakitzapango można zapoznać się w języku angielskim tutaj. (Naprawdę polecam – piękny filmik, raptem 4 minuty).
Przypadek Ruth Buendíi nie byłby może tak spektakularny, gdyby nie chodziło o kobietę z głębokiej wsi, o minimalnym wykształceniu, która zdobyła się na przemawianie w Międzyamerykańskim Trybunale Praw Człowieka w Waszyngtonie. W efekcie stała się znaną twarzą ruchu o poszanowanie praw ludności rdzennej. W roku 2013 przedstawiała problemy Asháninka w Casa de America de Madrid na zaproszenie rządu Hiszpanii. Została także uhonorowana licznymi odznaczeniami za swoją działalność. W 2014 roku otrzymała tak zwanego „ekologicznego Nobla”, czyli Nagrodę Goldmanów przyznawaną za wybitne osiągnięcia na rzecz ochrony światowego dziedzictwa naturalnego. A także nagrodę im. Bartolome de las Casasa od hiszpańskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz odznaczenie kongresu peruwiańskiego. Redaktorzy the Atlantic obdarzyli ją przydomkiem Mujer que Rompe Mega-Presas – Kobieta, Która Burzy Tamy. Natomiast magazyn „Foreign Affairs” umieścił ją na liście 100 najbardziej wpływowych intelektualistów 2014 roku.
Sukces CARE, nawet jeśli cząstkowy, pozwala mieć nadzieję, że droga dostępnych środków prawnych może okazać się skutecznym ratunkiem w sytuacji zagrożenia ze strony tego, co w Peru określa się mianem violencia capitalista. A niestety tego rodzaju konflikty mają miejsce często, przy czym państwo stoi zazwyczaj po stronie wielkiego kapitału i przemysłu, niechętnie uznając prawa ludności rdzennej.4 Największym zagrożeniem dla Asháninka pozostają w dalszym ciągu plany budowy kopalni i elektrowni wodnych. Koncesje przyznane firmom takim, jak Pluspetrol okrążają ziemie społeczności nad río Ene. Problem stanowi nie tylko zagarnianie coraz większych obszarów, ale też zanieczyszczanie środowiska odpadami przemysłowymi na terenach odleglejszych. Skażenie wód rzecznych i gruntowych od czasu do czasu zbiera ofiary w postaci zatruć całych społeczności.7
Wypada dodać tutaj, że walka o ideę buen vivir tylko czasami przenosi się w blasku fleszy na arenę międzynarodową. Zazwyczaj toczy się każdego dnia małymi kroczkami, pomiędzy domem a domem, maloką a urzędem, wsią a miastem. Ruth Buendía nadal mieszka nad rzeką Ene i kieruje organizacją CARE, która podejmuje kolejne wyzwania w kwestiach zupełnie podstawowych, jak na przykład dostęp do wody pitnej, kanalizacji, edukacji czy zdrowia publicznego. Zdaniem Buendíi, obecność państwa w jego korzystnych aspektach w selwie jest znikoma. Brakuje dobrej woli, aby zapewnić ludziom bezpieczne warunki do życia.
Ponadto istotnym problemem pozostaje wciąż mierzenie się z traumą po walkach ze Świetlistym Szlakiem. W selwie bywa on często utożsamiany z przemocą zmaskulinizowaną, ze zjawiskiem machismo, którego przejawy spotyka się w życiu codziennym.7 Świadczy o tym między innymi podział ról społecznych, gdzie kobiety obarczone są tradycyjnie licznymi obowiązkami; prowadzeniem domu, wychowaniem dzieci, uprawą przydomowego ogrodu oraz ciężką pracą przy zbiorze yuki. Prawdziwy lęk budzi myśl o potencjalnym pojawieniu się nowej grupy o otwarcie machistowskim profilu podobnym do Świetlistego Szlaku. Obawy te nie są wcale bezpodstawne; ostatnie oddziały peruwiańskich maoistów wciąż jeszcze mają kryjówki na tych terenach. Zajmują się głównie narkobiznesem, niekiedy jeszcze próbując wrócić do walki ideologicznej. W 2015 roku policja uwolniła około pięćdziesiąt dzieci Asháninka przetrzymywanych przez terrorystów i szkolonych na żołnierzy guerillas.
Być może do życia w poczuciu zagrożenia da się przywyknąć. Rutyna codziennych zajęć łagodzi mroczne oblicza lęków czających się w gąszczu. Każdego dnia trzeba wykonać mnóstwo czynności, które w ten czy inny sposób przekładają się na zaopatrzenie rodzin w podstawowe rzeczy niezbędne do przeżycia. Widziałam kilkuletnie dzieci specjalizujące się już w obróbce liści palmowych tak, aby mogły stanowić nieprzemakalne pokrycie dachu. Chłopców niestrudzenie łowiących ryby za pomocą wielkich sieci i oszczepów, zawsze dumnie wyprostowanych w pozycji pionowej na czółnach o szerokości pół metra. Dziewczynki, których dłonie znały już fach lepiej od niejednego krawca, szewca, kaletnika czy jubilera. Matki i babki zajęte pielęgnowaniem ogrodów, pełniących funkcję naszych domowych apteczek. Jeśli choć przez chwilę wydaje ci się, że koncepcja buen vivir oznacza słodkie lenistwo, jesteś w błędzie. Na co dzień, oznacza ona dzień wypełniony pracą, której każdy element ma jednak konkretne przeznaczenie i niezaprzeczalną użyteczność. A kiedy zioła są już podlane, moskitiery pocerowane, korzenie yuki starte na mąkę, strawa ugotowana, a garnki wyszorowane piaskiem, można zasiąść spokojnie na ławce, pogadać z sąsiadami i powyciągać sobie isangos – maleńkie pomarańczowe robaczki, włażące w ciągu dnia pod skórę bosych stóp. Jak wszędzie na świecie kobiety opowiadają sobie ploteczki, często wybuchając śmiechem. Mężczyźni, od małych chłopców po dziadków, grają w piłkę nożną na klepisku. Nad rzeką powoli zachodzi słońce rzucając na wodę fantastyczne refleksy. Starsi przekazują młodszym zapamiętane historie. Wraz ze zmierzchem wieś idzie spać, aby znów wstać z kurami około piątej rano. I budzi się do życia chętnie, rześko, bez żalu i przekleństw na ustach – a to że dzieci drą ryja, a to że szef obetnie premię, że sąsiad kupił merca, że znów jest poniedziałek. Na szalach są właśnie te dwie opowieści. I obawiam się, że koniec końców będzie można ocalić tylko jedną.
- „Happiness is only real when shared” – szczęście jest prawdziwe tylko, gdy jest dzielone. (tłumaczenie własne). Krakauer, J. (1996). Into the Wild. Villard Books.
- Ciekawe badania na temat etnomedycyny Asháninka oraz koncepcji buen vivir od kilku lat prowadzą dr biologii Joanna Sosnowska z UJ oraz dr antropologii Monika Kujawska z UŁ. Mam nadzieję, że ich wyniki będzie można poznać już niedługo w formie publikacji. Do tej pory w Polsce odbyło się zaledwie kilka spotkań. Miałam przyjemność uczestniczyć w jednym z nich w Krakowie.
- Gasche, Jurg; Maroyo, Jose.M. (1994). „Balances Amazónicos. Enfoques antropológicos”. CIAAP – UNAP, Iquitos.
- Santos Granero, F.; Barclay, F. (2010) Bultos, selladores y gringos alados: percepciones indígenas de la violencia capitalista en la Amazonía peruana. ANTHROPOLOGICA/AŃO XXVIII, N° 28, 2010, Suplemento 1, pp. 21-52.
- Strona organizacji CARE: https://careashaninka.org/
- Informacje pochodzą z analiz hydrologicznych udostępnionych przez organizację CARE na: https://slideplayer.es/slide/3530213/
- Informacje pochodzą z wykładów etnografii amazońskiej dr Oscara Espinosy de Ribero. PUCP, ciclo II, 2018.
Zaczyna się fajnie, jak to u nas WIGILIA. Ale z każdym następnym zdaniem pogłębia się-no właśnie CO?- żal, współczucie, a może wściekłość ? Że też jest to możliwe we współczesnym świecie. Gratulacje za styl i przygotowanie do tematu.