Ocknęłam się około szóstej rano, kiedy autobus podskoczył na kamieniu, a pierwsze promienie słońca rozszczepiały się już w perlistych kroplach spływających po zaparowanej szybie. Przetarłam oczy rękawem, kawałek okna chusteczką i zobaczyłam wielkie góry, po których mój wytrwały wehikuł dalekobieżny krążył przez całą noc, cierpliwie przekradając się serpentynami do krainy selwy centralnej.
Drogi w Andach są raczej wąskie – kiedy patrzysz w dół przez szybę, często nie widzisz nic oprócz głodnej przepaści z maleńkim językiem rzeki mlaszczącym gdzieś pośród cieni na samym dnie kanionu. W takich chwilach można poczuć się bardzo „na miejscu”, to znaczy jak nic nieznacząca drobina ludzka, którą byle podmuch zdolny jest strącić w niebyt. Wobec takiego wrażenia lepiej rozumie się kult gór, jako bogów samych w sobie (Apus), wyznawany na tych terenach jeszcze w czasach prekolumbijskich. Były to góry, które w wielu mitach zrodziły ludzkość wypełzającą z jaskiń, wymagały ofiar i szacunku, ale także dawały schronienie. W połowie XVIII wieku zatrzymała się na nich wojna toczona przez zjednoczone plemiona indiańskie przeciwko hiszpańskiej potędze kolonialnej – jedyna, która zakończyła się niekwestionowanym zwycięstwem ludności rdzennej.1
Większość Peruwiańczyków nie zna historii Amazonii – jak twierdził mój wykładowca etnografii na uczelni w Limie – nie uczą się jej w szkołach, nie wzbudza ona zainteresowania. W XIX wieku, kiedy Peru uzyskało niepodległość i jako nowa republika poszukiwało własnej tożsamości, zdecydowano się zbudować poczucie wspólnoty narodowej na elementach dawnych tradycji andyjskich. Ktoś mógłby słusznie oburzyć się na taką hipokryzję – oto w kilkaset lat po zrujnowaniu państwa Inków potomkowie najeźdźców sięgają do ich historii, aby uczynić z niej własną dumę narodową. Trzeba jednak przyznać, że nie mieli tutaj zbyt wielkiego wyboru – naród bowiem nie może istnieć bez jakiejkolwiek historii. Wspólnota doświadczeń – nawet naciągana – potrafi być spoiwem mocniejszym niż sama kultura czy język. Wybrano zatem historię tych Indian, których już dawniej uważano za najbardziej „zaawansowanych w rozwoju”. Przy okazji jednak zupełnie pominięto historię ludów amazońskich.
Warto dodać, że relacja pomiędzy sierrą i selwą to jeden z najstarszych w tym regionie świata przejawów dyskryminacji etnicznej – i nie piszę tutaj wyłącznie o czasach kolonizacji czy o konfliktach współczesnych. Mam na myśli stosunki między plemionami indiańskimi sięgające jeszcze poprzednich stuleci, kiedy tzw. señorios – państewka górskie – z konieczności naturalnej wyróżniające się już zaawansowanymi technikami agrokultury, odnosiły się do nizinnych plemion leśnych z pewnym odcieniem lęku i pogardy. Świadczą o tym niektóre mity, np. zachowana w różnych wersjach – od Cuzco na południu po Chachapoyas na północy – historyjka o Juanie Osito, opowiadająca o porwaniu panny z miasteczka przez niedźwiedzia z lasu. Choć najstarsza spisana forma nosi już ślady chrystianizacji, wielu badaczy uważa, że za głównymi postaciami stoją tutaj cywilizowana sierra i dzika selwa, a z gwałtu zadanego pierwszej przez drugą rodzi się potwór, dla którego nie będzie miejsca w świecie ludzkim.2
Mitom z terenów górskich dotrzymują kroku wyobrażenia amazońskie, portretujące Inków raz jako bogów technologii, innym razem – jako tyranów i uzurpatorów.1 Rzecz znamienna – im dalej w las – czyli im słabsza kontrola administracji inkaskiej na danym obszarze, tym bardziej przeważa wizerunek górskich władców jako „surowych ale dobrych”, genialnych profesjonalistów. Grupy etniczne selwy żyjące w bezpośrednim sąsiedztwie czy też w obrębie reżimu Inków miały już o nich dużo gorsze zdanie, niekiedy zresztą całkiem zasłużone.
Tawantinsuyu, które wbrew popularnym twierdzeniom o „starożytnym” państwie Inków powstało w XII w. n.e., mogło niewątpliwie poszczycić się wysokim poziomem kultury, inżynierii czy architektury. Jednocześnie należało prawdopodobnie do najgorszych systemów totalitarnych stworzonych przez człowieka. Od poddanych oczekiwano nieustającej pracy, a lenistwo karano śmiercią. Życie przeciętnego człowieka było planowane w całości przez zarządców – rola społeczna, zawodowa, małżeństwo i miejsce zamieszkania. Obowiązywał zakaz przemieszczania się, a jednocześnie przymusowo przesiedlano całe grupy ludności. Rozpowszechniona w państwie ideologia gwarantowała władcom absolutny posłuch. Inkom udało się dokonać czegoś niebywałego – doprowadzili bowiem swoich poddanych, pochodzących z różnych kultur górskich i nizinnych, do wspólnego przekonania że nieposłuszeństwo wobec nich jest niemoralnością i jako takie zasługuje na potępienie.3 W ten sposób całe rozległe społeczeństwo pilnowało się samo – od suchych pustkowi i lodowców Collasuyu na południu po wielką dżunglę Antisuyu na północy i na wschodzie.
Dokładne opisy inkaskiego systemu zachowały się w dziełach XVI-wiecznych kronikarzy, których analiza wchodziła w zakres moich studiów. Na szczególną uwagę zasługują tu dzieła Felipe Guamana Poma de Ayali oraz Inki Garcilasso de la Vegi. Pierwszy z nich stworzył niemal 1200-stronicowy manuskrypt zawierający prawie 400 rycin opatrzonych komentarzami zarówno w języku hiszpańskim, jak i w quechua. Dzieło zatytułowane „Nueva Coronica y Buen Gobierno” zostało wysłane na początku XVII w. na dwór hiszpański i… zaginęło. Trzysta lat później, dokładnie w 1908 r. w Bibliotece Królewskiej w Kopenhadze dokonano niezwykłego odkrycia, które znacznie poszerzyło dotychczasową wiedzę o sytuacji w XVI-wiecznym Peru. Niewiele wiadomo natomiast o samym autorze – wedle jego własnych słów pochodził z wysokiego rodu Inków.
Podobnym statusem mógł pochwalić się drugi z wymienionych autorów, o którego życiu zachowało się znacznie więcej informacji. Jako potomek konkwistadora oraz coya – księżniczki inkaskiej – został wychowany w obydwu kulturach, znał język indiańskich przodków i mógł lepiej niż ktokolwiek inny oddać specyfikę życia w Peru tamtego czasu. Późniejsze analizy dowiodły, że autor zataił niektóre szczegóły inkaskich tradycji, aby przedstawić lud swojej matki w nieco lepszym świetle. Dlatego dzieło „Comentarios reales de los Incas” – ponoć prawdziwy bestseller dawnych salonów europejskich – milczy na temat składania ofiar z ludzi, a opresyjny system ukazuje raczej jako porządek, w którym wszystko znajduje się na właściwym, kosmicznym miejscu. Myślący czytelnik może jednak na podstawie opisu praw i instytucji wyciągnąć samodzielnie wnioski o tym, jak wyglądało życie podbitych plemion w „Imperium Słońca”.
Biorąc to wszystko pod uwagę trudno dziwić się mitom, które do dziś krążą wśród dawnych obywateli Antisuyu, chociaż upłynęło tak wiele pokoleń. Niektóre przypisują właśnie Inkom winę za nadejście białego człowieka.1 Nie ulega jednak wątpliwości, że sukces dokonanego przez nich wcześniej podboju był w dużej mierze zasługą mądrej polityki. Mimo oficjalnego i narzuconego wszędzie kultu Słońca oraz Sapy Inki, w państwie obowiązywała tolerancja religijna. Zdobywcy przeczuwali, że walka z lokalnymi formami kultu nie ma wielkiego sensu ani perspektyw, mogła co najwyżej zradykalizować nastroje wśród poddanych. Dlatego starali się raczej włączać zastane wierzenia do własnej oficjalnej religii, która tym samym stawała się łatwiejsza do zaakceptowania.
Można sobie zatem wyobrazić, jakim zaskoczeniem dla rdzennej ludności była postawa misjonarzy, którzy przyszli nie tylko narzucić im własną religię, ale też unicestwić wszystkie inne. Sam podbój i wprowadzanie nowych bogów nie było w tym regionie świata żadną nowością, ale już chrześcijańska zaciekłość oraz pretensje do wyłączności duchowej stanowiły coś niepojętego.4 Zdumienie było tak wielkie, że nawet granica selwy – ta majestatyczna linia przepastnego lasu, która w umyśle ludzkim nieraz skutecznie oddziela wymiar cywilizowany od chaosu – nawet ona początkowo ustąpiła rozmodlonej fali wzbierającej na wybrzeżu i napierającej przez kaniony i szczeliny gór.
Tej właśnie magicznej granicy wypatrywałam niecierpliwie, kiedy autobus sunący wciąż na wysokości ponad trzech tysięcy metrów mijał Tarmę – niewielkie miasteczko, które śledziło pojazd przejeżdżający obok targowiska dziesiątkami zaniepokojonych oczu. Niskie budynki wydawały się wyrastać wprost z kamienia – tak identyczny był ich kolor, że zlewały się z podłożem i otaczającymi ścianami gór. Na tym tle odcinały się jaskrawo kolorowe stroje kobiet oraz sterty warzyw – przede wszystkim bladozłote choclos czyli grube i krótkie kolby peruwiańskiej kukurydzy o wielkich ziarnach. Pomiędzy workami ryżu i komosy dało się dostrzec także zielone guanabany i noni – owoce przywiezione z niedalekiej selwy.
Życie osiadło tu w załomie skalnym i urządziło się na dobre jeszcze za panowania Inków, kiedy osada nosiła nazwę Tarmatambo. W XVII wieku wśród jej mieszkańców znajdowali się już osadnicy hiszpańscy i metysi, którzy jednak nie spieszyli się wcale z podbijaniem strefy podgórskiej. Kontynuując lokalny zwyczaj, tu i ówdzie na zielonych zboczach założyli enklawy potrzebne do uprawiania niektórych gatunków roślin.1 Dalsze tereny leśne zamieszkiwały już liczne społeczności selwy zachowujące neutralny dystans. Mimo burzliwych czasów w okolicy utrzymywał się względny spokój. A potem nadeszli franciszkanie.
- Santos, F. (1992) Etnohistoria de la alta Amazonia, siglo XV-XVIII. Ediciones Abya-Yala.
- Taylor, G. (1997).Juan Puma, el hijo del oso. Cuento quechua de La Jalca, Chachapoyas. Bulletin de l’Institut français d’études andines, vol. 26, núm. 3, 1997; Institut Français d’Études Andines; Lima, Organismo Internacional.
- De la Vega, I.G. (2017) O Inkach uwagi prawdziwe. Państwowy Instytut Wydawniczy.
- Wykłady na temat historii religii Ameryki Łacińskiej prowadzone przez dr Martę Kanię w IAISP na UJ w Krakowie.