„za wiosennym podmuchem
poczułem się pół-duchem
pół-dupem”
M. Białoszewski, „Nowa wiosenna słabocha
czyli wiersze antywiosenne”
Dziwna wiosna nadeszła tego roku. Za moim oknem drzewa wypuszczają pąki, wrony karmią młode w gniazdach, tu i ówdzie autochton krakowski czai się na ławeczce z piwkiem, a policja codziennie rano złowieszczy przez megafon, że trwa epidemia i apeluje o pozostanie w domach. Brzmi to poważnie i nieco surrealistycznie, zwłaszcza kiedy jestem akurat w łazience i słyszę komunikat dudniący w kominie wentylacyjnym. Siedzę na ostatnim piętrze kamienicy jak na szczycie wieży, pod którą przepływa fosa – cichsza niż zwykle długa aleja, która kusi, aby przejść się nad rzekę.
Nie pisałam przez kilka tygodni, bo jakoś nie umiałam znaleźć odpowiednich słów. Pandemia uziemiła mnie w mieszkaniu w Krakowie dokładnie wtedy, gdy planowałam podróż do Amazonii, gnając przez kolejne rozdziały pracy magisterskiej, aby tylko zdążyć przed następną wyprawą. I nagle wszystko stanęło w miejscu. Wraz ze znajomymi zasiedliśmy do skajpów i fejsów, aby przy coraz mocniejszych trunkach komentować niedole odosobnienia oraz docierające przez Internet wiadomości. Większość z nas, przyzwyczajona do życia w ciągłym pędzie, do załatwiania miliona spraw na raz, do bycia w wielu miejscach jednocześnie, usiadła niepewnie na czterech literach. I siedzi, dopiero z czasem odnajdując w sobie pokłady motywacji, aby kontynuować to, cokolwiek miało dla nas realne znaczenie.
Przede wszystkim – zdrowie!
Chciałabym wznieść ten toast likierem z guanabany, ale coś czuję, że nieprędko uda mi się znów odwiedzić selwę centralną. Na szczęście zostało mi jeszcze trochę nalewki na korach uña de gato, chuchuasi i sacha inchi, które przywiozłam z poprzedniej podróży. Życzę nam wszystkim dobrej kondycji, humoru i cierpliwości. Ta wiosna, która niczym w wierszu Mirona Białoszewskiego „jasna jak cholera / działa na mnie katrupiąco” też kiedyś minie. Pytanie, co nastąpi dalej. Czy świat dojrzeje do większych i potrzebnych zmian, czy okaże się zdolny do przyjęcia nowej perspektywy?
Celowo używam tych słów, ponieważ zdolność do zrozumienia danej rzeczy z innego punktu widzenia niż własny jest podstawą nauki, która bada jak kształtuje się myśl ludzka, czyli antropologii kultury. Ta dziedzina wiedzy, którą można wyobrazić sobie, jako próbę zmierzenia dystansu pomiędzy jaskinią a biblioteką, między kciukiem a ramieniem łazika marsjańskiego, między „uga-buga” a „Bohemian Rhapsody”, jest jedną z tych, które pozwalają rozejrzeć się i zastanowić – co tu się właściwie dzieje – a następnie zapytać, jak do tego doszło. Tą samą, którą polski rząd jesienią 2018 roku uznał za zbędną, odbierając jej status samodzielnej dyscypliny naukowej.
Akurat gdy ogłaszano tę decyzję, przebywałam w Amazonii peruwiańskiej, gdzie przeprowadzałam swoje pierwsze w życiu wywiady etnograficzne, zagłębiając się w zawiły gąszcz naturalnych praktyk medycznych stosowanych przez miejscową ludność. Moje trasy prowadziły z sal wykładowych w Limie do miejscowości i wiosek indiańskich nad Chanchamayo, Ucayali i Amazonką. Kiedy przyszło mi „sprawdzić” w terenie wiadomości uzyskane podczas zajęć etnografii amazońskiej i antropologii medycyny szybko okazało się, jak ważne jest „uzgadnianie świata”. Może się bowiem zdarzyć, że poprzez pojęcia „zdrowia” czy „choroby”, mamy na myśli zupełnie inne zjawiska.
Ten tekst jest pierwszym z serii poświęconej właśnie odmiennym sposobom rozumienia zdrowia i jego stanów przez rdzennych mieszkańców Amazonii. Naturalnie, nie wymienię tutaj wszystkich sposobów interpretacji i niuansów spotykanych w różnych społecznościach. Jednak dzięki pracy antropologów, mogę nakreślić ogólny zarys amazońskiego światopoglądu, będącego podstawą rdzennej myśli medycznej. Powrócę teraz do pierwszego zdania, którym rozpoczęłam ten blog pół roku temu: „Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że życie jest zasobem stałym i ograniczonym, jak woda, opał czy powietrze? Załóżmy, że od początku znanej nam historii istnieje dokładnie tyle samo życia co w chwili teraźniejszej, bywa tylko inaczej dzielone przez konkurujące ze sobą grupy. I w żadnym wypadku nie chodzi tu wyłącznie o ludzi, ale o wszystkie istoty żyjące – ludzi, zwierzęta i rośliny.”
Jak się zastanowić, brzmi to całkiem rozsądnie. Ilość energii w naturze jest przecież stała, podlega tylko kolejnym przeobrażeniom. Za równie płynną można także uznać kwestię status quo. Warto bowiem dodać, że w wielu wersjach mitologii amazońskiej, zwierzęta, rośliny, a nawet niektóre obiekty były kiedyś ludźmi, a ich postacie teraźniejsze wciąż posiadają dusze. Właściwie „duchy” – po hiszp. espíritus – są tutaj słowem bardziej odpowiednim dla poglądu opartego na animizmie niż kruche chrześcijańskie dusze z zasady nieprzysługujące florze i faunie. Ponieważ jednak w selwie występują całe gromady espíritus pozbawione jakiejkolwiek formy materialnej lub przybierające różne kształty wedle kaprysu, na potrzeby rozróżnienia będę tutaj pisać o „duszach” ludzi, zwierząt i roślin oraz o „duchach” zamieszkujących różne wymiary deszczowego lasu. Starajcie się w miarę możliwości unikać skojarzeń z prześcieradłami robiącymi hu-huu i snującymi się po europejskich zamkach. Amazoński świat duchowy jest bowiem śmiertelnie poważny, a o tym że lekceważy się go na własne ryzyko przekonał się już niejeden badacz, podróżnik czy wreszcie urzędnik państwowy. Ale o tym przy innej okazji.
Na razie powróćmy do istot żywych i materialnych, które – zgodnie ze spostrzeżeniami naukowców – biorą udział w wiecznej walce pomiędzy drapieżnikami a ich ofiarami. Strony w tej walce zmieniają się przez cały czas – i to jest jeden z podstawowych kluczy do zrozumienia percepcji życia w selwie. Funkcje drapieżników i ofiar nie są przypisane na stałe do konkretnych podmiotów – zależą one wyłącznie od przyjętej perspektywy. W latach 90` francuski antropolog Philipe Descola oraz jego uczeń z Brazylii – antropolog Eduardo Viveiros de Castro wpisali ten sposób myślenia w ramy teorii perspektywizmu, która do dziś wydaje się być najbliższa „filozofii amazońskiej”1. I chociaż Viveiros de Castro w swoich późniejszych pracach dopuścił się zbyt głęboko idących kategoryzacji czy uogólnień, jego podstawowe tezy nadal są uznawane za trafny opis światopoglądu wielu społeczności rdzennych. Posługując się najprostszym przykładem: człowiek jest drapieżnikiem dla dzika, małpy czy kapibary, ale w oczach jaguara napotkanego na leśnej ścieżce będzie już potencjalną ofiarą – posiłkiem. A zatem można powiedzieć, że człowiek z punktu widzenia jaguara jest dzikiem, a z punktu widzenia dzika – jaguarem, który z perspektywy dzika może być także człowiekiem. Wszystko jest względne, a opozycja pomiędzy tym co ludzkie i nieludzkie rozpływa się w cieniach listowia na szybko zarastających ścieżkach.
Czytelników, którzy tak jak ja w dzieciństwie pochłaniali łatwe w odbiorze historyjki o Indianach oraz ich bezkompromisowo uczciwej, rozumianej po europejsku naturze („Mały Wódz nie jest białym człowiekiem, więc ma tylko jeden język, howgh!”), może zaskoczyć fakt, że amazońska kosmowizja jest skrajnie relatywistyczną wizją świata. Osobiście nigdy nie miałam z tym problemu – relatywizm wydawał mi się zawsze najrozsądniejszą postawą wobec otoczenia. Stanowi ona wyzwanie dla utrwalonych schematów – w tym wypadku odrzucenie ścisłego podziału na to, co ludzkie i nieludzkie pozwala scalić na powrót także to, co w naszej cywilizacji rozdziela się po kartezjańsku na naturę i kulturę, na teorię i doświadczenie, na umysł i ciało. Przykłady dualizmów, które przywykliśmy kochać i szanować w Starym Świecie można mnożyć. Faktem jest, że z perspektywy Nowego zaczynają one powoli wyglądać anachronicznie. I nie chodzi tu wyłącznie o przekonania społeczności osiadłych w dżungli, z dala od zgiełku, prądu i kanalizacji, w chatach krytych palmową strzechą. Podobne wrażenie można odnieść także na peruwiańskich uczelniach, gdzie powoli akceptuje się fakt, że zachodnia nauka jest zasłużoną, ale nie jedyną metodą poznawania i opisywania świata.
Ale do rzeczy; jeśli wszystkie byty można traktować jako osoby obdarzone duszą, które dowolnie – w zależności od sytuacji – dzielimy na drapieżników i ich ofiary, i jeśli stale rywalizują one ze sobą o zasób w postaci życia, walka ta musi manifestować się poprzez kondycję fizyczną uczestników – stan zdrowia i możliwości reprodukcji. Zdaniem niektórych badaczy, drapieżniki polują i konsumują inne istoty, natomiast ofiary potrafią bronić się lub mścić na tych pierwszych, zsyłając na nich choroby ducha i ciała. Jednocześnie uważa się, że choć każda jednostka stara się przetrwać, wszystkie istoty mają prawo do życia.2 Po prostu jest go na świecie za mało, aby mogło dla wszystkich wystarczyć. W związku z tym za właściwą drogę uznaje się dążenie do równowagi – pomiędzy ludźmi, ale także pomiędzy różnymi gatunkami na Ziemi.
W dzisiejszych czasach organizacje społeczności rdzennych w Amazonii coraz częściej mówią głośno o tym, że równowaga życia na świecie została niebezpiecznie naruszona. W pierwszej kolejności dotyczy to oczywiście problemów lokalnych – gdy państwo bezprawnie sprzedaje ziemie swych mieszkańców pod budowę kolejnych kopalni, kiedy dewastuje środowisko naturalne stawiając na rzekach tamy, i gdy wysyła wojsko i żandarmerię do walki z demonstrantami, przedstawiciele społeczności tubylczych, jak Asháninka, Shipibo-Conibo czy też Awajún i Wampís publikują odezwy, w których oskarżają państwo o rażące zaburzenie równowagi i próbę eksterminacji ludności rdzennej.2
W chwili obecnej na skutek rozwoju epidemii koronawirusa w małym Ekwadorze, mieszkańcy uciekają coraz głębiej do interioru. Odnotowano już przypadki zakażeń wśród ludu Huaorani, który od kilku pokoleń walczy o ocalenie serca Amazonii – narodowego parku Yasuni. O tej sprawie pisałam zimą w tekście noworocznym, pt.: Szczęśliwego Nowego Deszczu! Tymczasem BBC donosi w ostatnich wiadomościach, że koronawirus może doprowadzić do całkowitego wyginięcia ludności rdzennej Brazylii. Jestem z natury optymistką, ale dzisiaj obawiam się naprawdę, że walka o Amazonię może zakończyć się samoistnie na naszych oczach.
Pozostaje mieć nadzieję, że bariera lasu deszczowego i wysokich gór ochroni Amazonię peruwiańską. Koronawirus dotarł co prawda do Iquitos nad Amazonką, pojedyncze zakażenia trafiły się też nad Madre de Díos na południu kraju, wciąż jednak wolne od epidemii pozostają brzegi Ucayali. Trzymam kciuki, aby selwa poradziła sobie lepiej niż costa i sierra, ponieważ w dżungli – gdzie dodatkowo od listopada trwał stan alarmowy z powodu wybuchu dengi – skutki epidemii mogą być naprawdę tragiczne.
Tymczasem świat, który zamarł w zdumieniu, przysiadł na progu i czeka na zwolnienie blokady, ma teraz rzadką okazję by zastanowić się nad własnym rozwojem. Nad absurdalną konsumpcją, którą napędzano jako warunek stałego wzrostu gospodarczego. Nad destrukcją środowiska naturalnego i rozchwianiem klimatu planety, która już zaczyna wystawiać nam rachunek. Nad tym, w jaki sposób obchodzimy się ze zwierzętami. I nad globalizacją, która już pod koniec XX wieku budziła kontrowersje, a dziś sprawia, że w obliczu kryzysu wspólnota tego świata wali się jak domek z kart. Z pewnym rozbawieniem czytam informacje, jak oczyszcza się ostatnio powietrze na różnych kontynentach, jak przejrzysta stała się woda w Wenecji gdy zatamowano ciągły strumień turystów, a nawet jak Ziemia przestaje się trząść, kiedy ruch na niej uległ ograniczeniom – przecież wcale nawet nie tak drastycznym.
Tym, którzy mają ochotę pozastanawiać się na serio nad kruchą równowagą naszego padołu, polecam znakomity tekst Piotra Czerskiego, pt. „Niepewność”.
Ciąg dalszy na temat zdrowia i choroby w Amazonii nastąpi wkrótce!
- Wright, P. (2016) Perspectivismo amerindio. Notas antropológicas desde una crítica postcolonial. Universidad de Buenos Aires.
- Santos Granero, F.; Barclay, F. (2010) Bultos, selladores y gringos alados: percepciones indígenas de la violencia capitalista en la Amazonía peruana. ANTHROPOLOGICA/AŃO XXVIII, N° 28, 2010, Suplemento 1, pp. 21-52.