Połowa zimy w Polsce to zawsze moment, kiedy chłód i szarość zaczyna mnie otumaniać. Uciekam wtedy we wspomnienia poprzednich wypraw i zaczynam układać plany kolejnych. A jako że praca naukowa powoli (ale to bardzo powoli!) dobiega finału, można wrócić na chwilę do gorących początków. Czytam kawałki dziennika i relacje z pierwszej tury badań terenowych w Yarinacocha. Była w nich jeszcze pewna doza nieśmiałości, ogrom naiwnego zaciekawienia i wielki zachwyt nad każdym bajorem. Akurat dobiegała końca pora deszczowa i rzeka cofała się stopniowo za próg.
Kwiecień, 2022 r. „Z każdym dniem rośnie żar, zostawione przez nieuwagę tabletki z witaminami rozpuszczają się same na stoliku w pokoju. Papieros elektroniczny przywieziony z Polski skwierczy i odmawia posłuszeństwa. Uwielbiam upały, ale w Pucallpie wyczekuję każdego deszczu z którym przychodzi minimalny spadek temperatury. Deszcz za to jest ciepły i gęsty – jak spod prysznica. Krople wielkie i ciężkie – dają solidny koncert na dachach z blachy falistej.”
„Tymczasem w dzielnicach portowych woda powoli opada, odsłaniając drogi oraz nogi zalanych domów. Przez jakiś czas będzie tam wielkie zgniłe błoto, które w porze suchej zastyga w spieczoną skorupę. Wtedy mieszkańcy ustawiają pod domami stoliki i grille, korzystając z cienia pod podłogą„.
„Codziennie rano idę się przejść na targowisko po świeże owoce. Lubię patrzeć na kopce ryb z połowów i sterty wielkich zielonych bananów, które smakują jak pieczone ziemniaki. Nie znam połowy produktów leżących na straganach, ale codziennie próbuję czegoś nowego. Na szczęście Luis, mój pierwszy lokalny médico, nauczył mnie pić napar z hierby luisy, który skutecznie łagodzi rewolucje żołądkowe.”
„Poza centrum pozornie robi się jakby fajniej, na pierwszy rzut oka spokojniej, a jednak podobno to właśnie tam nie powinnam się zapuszczać. Przynajmniej nie sama. Przynajmniej nie w nocy. A jeśli już muszę, to przynajmniej bez portfela, telefonu i aparatu fotograficznego. Z moich generalnych obserwacji wynika, że poszanowanie prawa w Yarinie kończy się razem z asfaltem na drodze.„
„Są też knajpy – choć raczej niewiele – i imprezy, które częściej organizuje się w prywatnych ogrodach, na podwórkach lub po prostu na ulicy. Zaskoczyły mnie i wzruszyły aktualne trendy muzyczne wśród lokalnej młodzieży – wygląda na to, że różne brzmienia i mody dotarły do Amazonii z małym poślizgiem”.
„Są też momenty, kiedy przychodzi mi na myśl, że chyba tak to właśnie sobie z początku wyobrażałam. Trafiają się one zwykle przy jakichś oficjalnych okazjach, kiedy oryginalne rytuały i tańce znów wypełniają na chwilę przestrzeń publiczną. Na przykład wieczorkiem, 27 maja (Dzień Języków Rdzennych – Día de Lenguas Originarias) – kiedy to miejscowi studenci językoznawstwa, pochodzący z różnych społeczności tubylczych, zatańczyli na głównym placu miasteczka. Jest w tym tańcu historia i – na swój sposób – też chwila teraźniejsza, przefiltrowana od razu przez kilkaset obiektywów, smartphonów i kont społecznościowych. Czy wydarza się przez to bardziej czy mniej… to jest pytanie.”
…
Te niełatwe pytania i względne odpowiedzi, kilka chaotycznych wspomnień – garść nagrań i fotek – jeszcze nie oddają całej masy kontrastów napotykanych co krok w Yarinacocha. Ale robią robotę, jakoś tak grzeją od wewnątrz i motywują do działania, kiedy za oknem pada śnieg i zostało jeszcze kilka miesięcy do wiosny. Jeszcze trochę pracy przy komputerze i będzie można znów ruszać przed siebie.
Nie mogę się doczekać 🙂